W finansach nie ma darmowego obiadu

Amerykanie mawiają, że nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad. Nie ma też czegoś takiego jak darmowe konto, pożyczka czy karta kredytowa. Za wszystko trzeba zapłacić, choć niekoniecznie wprost.

Mysaver poleca:

Dane osobowe, informacje o naszych przyzwyczajeniach, pozyskanie klienta, obracanie naszymi pieniędzmi, gapiostwo. Na tym wszystkim zarabiają firmy finansowe, kiedy oferują nam „darmowe” produkty. Jeśli otrzymujemy jakiś produkt finansowy to bank lub inna firma zawsze na tym zarabia.

Nie ma w tym nic złego. Najlepsze transakcje to takie, na których korzystają obie strony. Jednak dopiero znając wszystkie koszty możesz rzetelnie ocenić, co jest dla ciebie korzystne, a co nie. Dlatego poniżej opisuję, jak zarabiają firmy na pozornie „darmowych” produktach.

ROR, czyli przyciąganie klienta i „osad”

Zdecydowana większość Polaków ma jakieś konto w banku. Niektórzy nawet kilka. Większość kont, poza tymi najbardziej „wypasionymi”, jest bezpłatna albo bezpłatna po spełnieniu określonych warunków. Jak to się może opłacać bankowi?

Konto to z reguły początek związku klienta z bankiem, a bank już się postara, by był to związek jak najbardziej intensywny. Tu zadzwonią z propozycją kredytu na święta, tam karty kredytowej, może sprzedadzą kredyt hipoteczny, produkt strukturyzowany, ubezpieczenie podróżne, fundusze inwestycyjne, jakieś obligacje. Dobre konto jest jak robak na haczyku. Kiedy klient chwyci haczyk, rolą banku jest ubranie go w jak najwięcej produktów.

W większości banków konto jest darmowe tylko jeśli jest naszym „pierwszym” kontem, tzn. wpływa na nie pensja (renta, emerytura, etc.) i używamy karty do konta. To bezcenne informacje o naszych przyzwyczajeniach finansowych, wiarygodności kredytowej itp. Nawet zanonimizowane jako „big data” mogą zostać sprzedane za grube miliony. A dopiero wchodzimy w epokę „big data”. „The Economist” pisał jesienią 2017 r., że informacja i dostęp do niej będzie dla XXI wieku tym, czym ropa naftowa dla XX wieku.

Poza tym na ROR-ach są darmowe pieniądze. Nasze pensje leżą na nieoprocentowanym koncie tylko pozornie. Tak naprawdę bank zaprzęga je do pracy. W najgorszym wypadku może wrzucić je na jednodniową lokatę do NBP, ale najczęściej przepakowuje w kredyty udzielane klientom. De facto w banku jest tylko część tych pieniędzy jako rezerwa płynnościowa.

W 2016 r. trzymaliśmy na nieoprocentowanych rachunkach prawie 300 mld złotych. Nawet licząc WIBOR ON (czyli lokaty na jedną noc) w wysokości 1,54%, z 300 mld zł „osadu” można wycisnąć ponad 4,6 mld zł rocznie.

Karty płatnicze – płacą sklepy i zapominalscy

W III kw. 2017 r. mieliśmy, wg NBP, 38,5 mln kart płatniczych w portfelach. Był to pierwszy kwartał w historii, gdy dokonaliśmy nimi ponad miliarda transakcji bezgotówkowych o wartości 66,6 mld zł.

Za używanie kart ktoś zawsze płaci. Jeśli karta leży nieużywana w portfelu, to płaci jej posiadacz. Z opłaty zwolnione są „plastiki”, z których korzystamy aktywnie, przynajmniej kilka razy w miesiącu. Wtedy bank zarabia na prowizjach od sprzedawców.

Sklep przyjmujący płatność kartą płaci od tego prowizję. Jeszcze kilka lat temu było to nawet kilka procent, ale po ustawowym ograniczeniu intercharge (czyli prowizji pobieranej przez banki) koszty znacznie spadły. W tej chwili prowizja banku, organizacji kartowej i operatora terminalu składa się na prowizję w wysokości ok. 0,7-1%, w zależności od wielkości średniej transakcji. Jak łatwo policzyć 1% z 66,6 mld zł daje 666 mln zł kwartalnie, czyli ponad 2,6 mld zł rocznie.

A to nie koniec. Do kart często dostajemy kiepskie, ale drogie ubezpieczenie, które zabezpiecza jedynie interesy banku. Jeśli spóźnimy się ze spłatą karty kredytowej czekają nas srogie odsetki i prowizje. Z kolei płacący kartą za granicą mogą oczekiwać wysokich spreadów walutowych i prowizji sięgających nawet kilku procent wartości transakcji. Tabelę prowizji i opłat dla swojego „plastiku” trzeba znać na wylot.

Fundusze inwestycyjne – darmowy zakup, wysokie opłaty za zarządzanie

Wiele firm zachęca nas do zakupu funduszy inwestycyjnych stosując „promocyjne” zerowe opłaty dystrybucyjne. Kupujemy bez dodatkowych opłat, a potem tylko patrzeć jak rosną oszczędności, prawda?

Nie do końca. Każdy fundusz inwestycyjny pobiera opłatę za zarządzanie, niezależną od osiąganych wyników. Większość klientów nawet nie zdaje sobie z niej sprawy, bo opłata jest odliczana od wartości jednostki uczestnictwa, czyli nie widać jej na pierwszy rzut oka.

Opłaty funduszy w Polsce należą do najwyższych w krajach OECD, a zarządzane pieniądze z reguły osiągają wyniki gorsze niż benchmark (punkt odniesienia).

Raty 0% – koszty ukryte w cenie

Zakup ratalny to nic innego jak zakup na kredyt. W tym wypadku kredyt udzielony za pośrednictwem sklepu. Niektóre kusza ratami 0%. Wydawałoby się, że to idealna okazja, prawda?

Niekoniecznie. Po pierwsze faktyczne raty 0% są bardzo rzadkie. Często to tylko trik marketingowy, a pod spodem małym drukiem znajdziemy informację, że jest jeszcze opłata przygotowawcza, prowizja, a w ogóle to RRSO (Rzeczywista Roczna Stopa Oprocentowania) wynosi 15%. Jednak nawet jeśli suma rat faktycznie wyniesie tyle samo co cena zakupu za gotówkę, to firmy mają swój sposób, by na tym zarobić.

Po pierwsze warunkiem uzyskania rat może być podpisanie rozległych zgód marketingowych. Czyli spodziewaj się telefonów i maili z propozycjami kolejnych kredytów lub nawet sprzedaży swoich danych osobowych do jakiejś szerokiej bazy danych dla firm sprzedażowych. Po drugie koszt kredytu może być po prostu ukryty w cenie towaru, który u konkurencji bez rat można kupić kilkanaście procent taniej.

Pierwsza pożyczka – strategia dilera narkotykowego

Wiele firm pożyczkowych oferuje darmową pożyczkę, nawet do kilku tysięcy złotych. Pożyczasz 5 tys. zł, oddajesz 5 tys. zł. Gdzie tkwi haczyk? „Pierwsza działka jest za darmo, mały”.

Firmy pożyczkowe działają jak dilerzy narkotykowi. Chcą nas przyzwyczaić do towaru, licząc, że się uzależnimy.

Pierwszą pożyczkę oddajemy na raz, nie w ratach. Jeśli w tym miesiącu nie mam 5 tys. zł, szansa że będę miał takie pieniądze za miesiąc jest znikoma. W związku z tym firma pożyczkowa oferuje zrolowanie długu, czyli spłatę pierwszej pożyczki drugą. Oczywiście ta druga jest ze słoną prowizją i oprocentowaniem. Na jej spłaty bierzemy kolejne pożyczki i wpadamy w spiralę zadłużenia, na której korzystają jedynie lichwiarze.

Doradcy finansowi – działanie w interesie tego, kto płaci

Doradca finansowy (nie mylić z doradcą inwestycyjnym!) to po prostu sprzedawca. Jak każdy sprzedawca, działa w interesie tego, kto mu płaci. A jeśli nie zapłacisz mu ty, jako klient, zapłaci mu bank. W tej sytuacji nawet najuczciwszy doradca finansowy staje przed dylematem – sprzedać kredyt czy produkt inwestycyjny najlepszy dla ciebie, czy taki za który dostanie najwyższą prowizję?

Dobrzy doradcy finansowi, pobierający za swoje usługi opłaty od klientów, to wąski margines rynku i pracują głownie dla najbogatszych klientów. Reszta wynagradzana jest przez banki, których produkty sprzedają.

Na początku 2017 r. Sejm pracował nad nową ustawą o kredycie hipotecznym, która miała wyeliminować ten konflikt interesów. Jednak pod naciskiem środowisk finansowych i za aprobatą Ministra Finansów posłowie wykreślili zakaz opłacania pośredników przez banki.

Doradca finansowy może wykonać za nas masę roboty, zwłaszcza zbierając i porównując oferty różnych banków, ale zawsze trzeba pamiętać o potencjalnym konflikcie interesów i kontrolować jego (lub jej) pracę.

W finansach nie ma nic za darmo. Wszystko ma swoją cenę. Każdy z nas musi sam zdecydować, czy cena jest uczciwa, ale najpierw trzeba poznać całość kosztów.

fot. Goumbik, pixabay.com, CC0

English (angielski)