W Internecie krąży wiele opinii na temat tego, czy warto kupować monety z NBP czy nie. W poniższym tekście postaram się w miarę obiektywnie przybliżyć plusy i minusy takiej inwestycji, a także porównać ją do srebrnych monet bulionowych oraz monet kolekcjonerskich z innych krajów.

Czytaj także: Plan emisyjny NBP na 2019 rok

Zacznijmy od kwestii fundamentalnej, czyli zdefiniowania monety kolekcjonerskiej. Sam Narodowy Bank Polski w swojej nomenklaturze określa monety kolekcjonerskie jako monety okolicznościowe wybite z metali szlachetnych. A więc mamy monety o określonej tematyce, wyemitowane w nawiązaniu do jakiejś okazji, najczęściej jednorazowo, w określonym nakładzie.

Srebrne monety z NBP emitowane są najczęściej w nakładzie 20 000 egzemplarzy, choć zdarzają się odstępstwa od tej reguły. W 2017 roku nakład zaczął być ograniczany do 17 000 egzemplarzy, co należy traktować jako duży plus.

Czytaj także: Skarby Stanisława Augusta: Stefan Batory

Monety zwykle wybite są ze srebra o próbie .925, czyli nieco niższej, niż monety bulionowe czy popularne, zagraniczne monety kolekcjonerskie, które częściej wykonane są ze srebra o próbie .999. Jednak różnica ta nie jest aż tak istotna. Nieco większym problemem jest stosunek wagi do ceny.

Typowe monety kolekcjonerskie z NBP ważą 14,14 g, a więc nieco mniej, niż pół uncji. Cena emisyjna monety 150. Rocznica powstania Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” wynosi 120 złotych, zatem za gram srebra płacimy ponad 8 zł (120/14,14). W przypadku monety bulionowej Kanadyjski Liść Klonowy (31,1 g), której cena na dzień pisania artykułu wynosi 94,91 zł, cena za gram wynosi 3,05 zł.

Czytaj także: Numizmatyka – od czego zacząć?

NBP kontra bulion

Powyższe wyliczenie pokazuje, że przebitka ceny kruszcu w przypadku monet kolekcjonerskich NBP jest dosyć spora. Należy jednak w tym momencie podkreślić wyraźnie, czym różnią się oba typy monet.

Monety bulionowe bite są w olbrzymich nakładach. W przypadku Liścia Klonowego, którego produkcję rozpoczęto w 1988 roku, są to ilości rzędu 29 milionów sztuk rocznie (2014). W latach 1988-2014 wybito prawie 155 milionów egzemplarzy. Są to monety produkowane masowo, a jedynym parametrem wpływającym na ich wartość, jest cena giełdowa srebra (XAGUSD).

W przypadku srebrnych monet kolekcjonerskich z NBP sprawy mają się inaczej. Tutaj liczą się przede wszystkim temat, nakład i stan zachowania. W momencie, gdy wyczerpie się nakład danej monety, można ją kupić tylko i wyłącznie z drugiej ręki. Wówczas przestaje się liczyć cena emisyjna i koszt kruszcu, a na pierwszy plan wysuwa się prawo popytu i podaży. Im bardziej moneta będzie poszukiwana i im mniej ofert sprzedaży pojawi się na rynku, tym jej ceny będą wyższe.

Czytaj także: Spirit Coins – unikatowa seria monet z fascynującą historią… zakrapianą rumem

Zatem tym, co odróżnia monety kolekcjonerskie od bulionowych, jest między innymi cel i motywacja zakupu. Kupując bulion kupujemy przede wszystkim kruszec, który ma leżeć i czekać na lepsze (albo gorsze) czasy. Monetę kolekcjonerską kupujemy najczęściej z myślą, że w dłuższym okresie czasu jej wartość wzrośnie kilkakrotnie – szczególnie w sytuacji, gdy będziemy mogli zaoferować całą serię tematyczną (kolekcją) np. Historia monety polskiej albo Wyklęci przez komunistów żołnierze niezłomni.

Ile można na czymś takim zarobić? Tu niestety są dwie wiadomości: dobra i zła. Dobra jest taka, że niektóre monety rzeczywiście dają zarobić. Zła – nie wiadomo, które. Mówi się też, że w ostatnich latach „monety z NBP się skończyły”. Prawda jest taka, że w niczyim interesie nie jest to, aby stwierdzenie to stało się faktem. Obniżenie nakładów od 2017 roku jest tego najlepszym dowodem – NBP stara się w ten sposób pobudzić rynek kolekcjonerski.

Czytaj także: Srebrny Krugerrand 2018

NBP kontra reszta świata

Ale monety kolekcjonerskie to nie tylko NBP. Niemal każda większa mennica na świecie emituje swoje własne monety okolicznościowe, wykonane z metali szlachetnych. Zajmuje się tym także wiele mennic, które na co dzień biją przede wszystkim bulion. Wymienić tu można chociażby Perth Mint, Royal Canadian Mint, New Zealand Mint, czy Scottsdale Mint, która zasłynęła głównie za sprawą bardzo prestiżowej Serii Biblijnej.

A skoro o Serii Biblijnej mowa – są to monety o wadze dwóch uncji (62,2 g), które ukazują się sześć razy do roku. Każda z nich przedstawia jedną scenę z Biblii. Cieszą się olbrzymią popularnością ze względu na tematykę, niezwykle wysoką estetykę wykończenia (m.in. użycie techniki antique finish, czyli wizualnego postarzania przez oksydację) oraz ekstremalnie niski nakład. Monety z Serii Biblijnej emitowane są w nakładzie 1499 egzemplarzy (na cały świat!), i każda z nich ma swój własny numer na rancie. Pod koniec roku można kupić zwykle (o ile jest jeszcze dostępny) album z sześcioma monetami posiadającymi ten sam numer.

Oczywiście taka przyjemność kosztuje. Cena pojedynczej monety w okresie okołoemisyjnym wynosi 799 zł (nawiasem mówiąc prawie 13 zł za gram) i wraz z biegiem czasu oraz malejącą podażą, wzrasta. Część monet z początków serii jest w obecnie w ogóle niedostępna.

Ktoś może powiedzieć, że w takim razie nie ma sensu zaprzątać sobie głowy monetami z NBP. Jednak takie stwierdzenie byłoby błędne. Znów – podobnie jak w przypadku monet bulionowych – należy zadać sobie pytanie o motywację. Rzeczywiście – kapitalnie jest sobie kupić cały rocznik Serii Biblijnej, bo prawdopodobieństwo osiągnięcia niezłej stopy zwrotu jest teoretycznie większe. Ale należy sobie uzmysłowić fakt, że Seria Biblijna jest mimo wszystko dość mało znana w naszym kraju (1499 sztuk na cały świat). Odsprzedaż z zyskiem, może być ułatwiona dla kogoś, kto utrzymuje kontakty z kolekcjonerami za granicą.

Przykładowo: najnowsza moneta z serii – The Baptism of Jesus, kosztuje w sklepie apmex.com 179,99 dolarów, co można to traktować jako cenę emisyjną, ponieważ Apmex jest głównym dystrybutorem Serii Biblijnej. W dniu pisania artykułu znalazłem pierwszą monetę z serii – Exodus, na serwisie aukcyjnym e-bay, z ceną wywoławczą wysokości 360 dolarów. A zatem w cenie, dwukrotnie wyższej, niż emisyjna.

Czytaj także: Tydzień obfitujący w wydarzenia. Jednak to NBP jest na topie

Konkluzja

W każdym wypadku możemy wykazać zarówno słabości jak i zalety danego rozwiązania. To, co z całą pewnością można powiedzieć o kupowaniu monet kolekcjonerskich z NBP, to to, że nie jest to inwestycja bardzo kosztowna. Nie znajdziemy wielu zagranicznych monet kolekcjonerskich w cenie zbliżonej do 120 złotych. Nie kupimy też zbyt dużo monet bulionowych za taką kwotę, a nie oszukujmy się – zakup jednej, srebrnej monety bulionowej, to nie inwestycja – to zaledwie dobry początek inwestycji.

Drugą kwestią jest rynek zbytu. Choć nakłady monet z NBP są wyższe, niż części monet zagranicznych (części, bo bywają też i takie, których nakłady są wyższe, a w dalszym ciągu traktowane są jako kolekcjonerskie), to i tak wszystkich ewentualnych zainteresowanych odkupem, mamy w zasięgu nie przekraczającym 800-850 kilometrów (tyle mniej więcej wynoszą najdłuższe, możliwe odległości w obrębie granic naszego kraju). Bo i tematy naszych monet są wybitnie Polskie. Choć tematy biblijne są bliskie naszym sercom, to jednak znacznie bliższa będzie Danuta Siedzikówna „Inka”.

Jednym słowem są to trzy, różne sposoby na ulokowanie pieniędzy w srebrze, charakteryzujące się różnymi właściwościami i cechami. Jaka strategia będzie najlepsza? To już decyzja indywidualna. Można iść tylko w monety bulionowe, albo tylko w kolekcjonerskie; tylko w polskie lub tylko w zagraniczne. A można też zastosować dywersyfikację w obrębie samego srebra, ulokować pieniądze w trzech różnych formach i liczyć na zysk mniejszy, ale bardziej prawdopodobny.

fot. Narodowy Bank Polski, flickr.comCC BY-ND 2.0