mySafety

Spółka mySafety wykreślona z listy ostrzeżeń KNF. Straty szacuje się na 2,5 miliona złotych

Na listę ostrzeżeń KNF mySafety trafiło w czerwcu 2017 roku. Powód? Wykonywanie czynności ubezpieczeniowych lub działalności reasekuracyjnej bez zezwolenia. 16 lutego Komisja Nadzoru Finansowego wykreśliła mySafety z listy ostrzeżeń, jednak przez ten czas firma poniosła duże straty finansowe.

Czytaj także: Oświadczenie w sprawie komunikatu UOKiK nt. spółki Goldsaver

Spółka mySafety jest częścią szwedzkiej Grupy mySafety, która w Skandynawii oraz wschodniej części Europy świadczy usługi Lost&Found – znakowanie, blokowanie i zwrot rzeczy osobistych – kart, dokumentów, kluczy, telefonów, itp. W Polsce obecna jest od 2004 roku. W tym czasie nie zmieniała profilu działalności.

– Zajmowaliśmy się sprzedażą naszych usług Lost&Found, w niektórych przypadkach oferując Klientom fakultatywne rozszerzenie produktu o ubezpieczenie grupowe wyspecjalizowanego Partnera (np. TU AVIVA, TU Europa) – mówi Piotr Sierpiński, country manager mySafety.

Czytaj także: Afera KNF – czy nasze pieniądze są bezpieczne w banku?

W styczniu 2017 r. Komisja przesłała do mySafety pismo wzywające do przedstawienia szczegółowych informacji na temat firmy, jej oferty, ilości klientów oraz danych finansowych spółki. Powodem miało być doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa naruszającego art. 430 ustawy o działalności ubezpieczeniowej i reasekuracyjnej.

– Przekazaliśmy do KNF komplet dokumentów w wyznaczonym czasie – mówi Piotr Sierpiński. – Po blisko 6 miesiącach, bez żadnej wcześniejszej interakcji z KNF, dowiedzieliśmy się z pierwszych stron gazet o wpisaniu mySafety na listę ostrzeżeń publicznych.

Czytaj także: Ryzyko i oszustwo – gdzie jest granica?

KNF odmówiła propozycji spotkania

– Jak udało nam się ustalić uzyskując w styczniu 2018 dostęp do Akt sprawy (po zakończeniu postępowania) – zarzuty dotyczyły podstaw usługi Lost&Found oraz idei działalności firmy – mówi Sierpiński. – Urząd uznał, że nasze usługi spełniają znamiona ubezpieczenia i po prostu wpisał mySafety na listę. Jednocześnie, dwukrotnie KNF oficjalnie odmówiła naszej propozycji spotkania i wyjaśnienia sprawy argumentując przekazaniem rozpatrzenia do odpowiedniej prokuratury, przez co wypełniła ustawowy obowiązek.

Prokuratura umorzyła postępowanie, nie dopatrując się żadnego działania niezgodnego z prawem i jednocześnie stwierdzając, że usługi Lost&Found mySafety nie mogą być klasyfikowane jako ubezpieczenie. Ponieważ jednak Komisja Nadzoru Finansowego odwołała się od decyzji prokuratury, sprawa została skierowana do Sądu. Ten poparł zdanie prokuratury i sprawa została umorzona.

Czytaj także: Adam Glapiński: polski system finansowy jest stabilny i bezpieczny

– Finalnie weryfikacja Prokuratury oraz Sądu pokazała, że naszej usługi nie można uznać za ubezpieczenie, a Spółka tym bardziej nie dokonuje czynności reasekuracji. KNF postępowała zgodnie z obowiązującym prawem i to, zarówno dla mySafety jak i innych firm, jest niepokojącą informacją – mówi Piotr Sierpiński. – Komisja wielokrotnie proszona o komentarz przez dziennikarzy zasłania się tajemnicą postępowania. Na taką samą tajemnicę powoływała się, gdy to my (Zarząd, Prokurent, Kancelaria) pytaliśmy o szczegóły umieszczenia nas na liście i prosiliśmy o umożliwienie wyjaśnienia sprawy.

Wpisanie mySafety na listę ostrzeżeń bardzo szybko wywołało negatywną reakcję wśród partnerów biznesowych. Niektórzy z nich wycofali się ze współpracy lub wstrzymali nowe zamówienia, co doprowadziło spółkę do bardzo złej sytuacji finansowej.

– Szacujemy, że poprzez otrzymane wypowiedzenia straciliśmy 2,5 miliona złotych przychodu – tłumaczy Piotr Sierpiński.

Czytaj także: GetBack – oszustwo czy biznesowy niewypał?

Dura lex, sed lex

– Dokonanie wpisu na listę ostrzeżeń publicznych KNF jest konsekwencją złożenia zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia jednego z przestępstw wymienionych w art. 6b ustawy o nadzorze nad rynkiem finansowym. W przypadku skierowania zawiadomienia do Prokuratury, Komisja ma obowiązek umieszczenia podmiotu na Liście – mówi Jacek Barszczewski, P.O. Dyrektora Departamentu Komunikacji Społecznej KNF. – Biorąc pod uwagę, że umieszczenie na liście ostrzeżeń publicznych KNF podmiotu objętego zawiadomieniem UKNF (bądź zawiadomienia innego podmiotu w sprawie, w której Przewodniczący KNF występuje w charakterze pokrzywdzonego) o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ma charakter obligatoryjny, nie można uczynić nikomu zarzutu z faktu umieszczenia na Liście podmiotu objętego zawiadomieniem o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

Jednak atmosfera, jaka wytworzyła się wokół KNF i listy ostrzeżeń po 2012 roku sprawia, że każdorazowy komunikat o nowych podmiotach, traktowany jest bardzo poważnie i stanowi pożywkę dla mediów. Co ciekawe, mechanizm działa tylko w jedną stronę: Komisja Nadzoru Finansowego wpisuje na listę ostrzeżeń i informuje o tym publicznie, ale nie informuje o tym, że postępowanie wobec podmiotu zostało umorzone, a sam podmiot usunięty z listy ostrzeżeń publicznych.

– W przepisach nie zostały określone żadne narzędzia przewidziane do dyspozycji Komisji, które wskazywałyby na możliwość „oczyszczenia z zarzutów” wykreślonego z listy podmiotu – tłumaczy Jacek Barszczewski. – Uzasadnienie sytuacji opisanej w ustawie o nadzorze (prawomocna odmowa wszczęcia postępowania przygotowawczego, prawomocne umorzenie postępowania przygotowawczego albo wydanie przez sąd prawomocnego orzeczenia kończącego postępowanie karne innego niż wyrok skazujący lub wyrok warunkowo umarzający postępowanie karne) leży we gestii odpowiednich organów wydających wymienione decyzje. Należy również wskazać, że Komisja nie stawia zarzutów, a jedynie realizuje obowiązek informowania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

Czytaj także: NIK rozpoczyna kontrolę w NBP

Dziecko wylane z kąpielą?

Po Amber Gold zarzucano, że KNF nie ma odpowiednich narzędzi, a lista ostrzeżeń publicznych nie posiada odpowiedniej siły oddziaływania. Dziś widzimy, że – nawet wbrew opiniom samego KNF – lista ostrzeżeń publicznych ma dużą siłę oddziaływania. Na tyle dużą, by wprowadzić firmę w poważne problemy finansowe. A ponieważ wpisanie na listę nie jest równoznaczne z postawieniem zarzutów, a jedynie ze zgłoszeniem podejrzenia o popełnieniu przestępstwa, nie istnieje wymóg informowania o tym, że podmiot jednak nie jest podejrzany o popełnienie przestępstwa. I jeżeli na celowniku KNF znajdzie się firma, która nie łamie prawa, prawdopodobnie i tak nie miną jej przykre konsekwencje.

– Kazus mySafety jest dowodem, że każda funkcjonująca na rynku polskim firma, z dowolnej branży może zostać w ten sposób stygmatyzowana i wyłączona z biznesowego życia bez możliwości obrony. Oczywiście wszystko to w świetle prawa i zgodnie z procedurami – kończy Piotr Sierpiński z mySafety.