Tydzień spadków na Wall Street. Indeks strachu najwyżej od grudnia 2018

Informacje o nowych ogniskach koronawirusa m.in. we Włoszech, Korei Południowej i w Iranie wywierały duży wpływ na giełdy w tym tygodniu. Indeks VIX, który często nazywany jest także Indeksem Strachu, osiągnął w piątek poziom 39 punktów – najwięcej od czasów pamiętnej korekty z grudnia 2018 roku, po której FED diametralnie zmienił swoją politykę.

Mysaver poleca:

Krew na parkiecie

Warren Buffett zwykł mawiać: „Drżyj, gdy inni są zachłanni. Bądź zachłanny, gdy inni drżą”. Teoretycznie więc właśnie teraz jest najlepszy moment, by wyruszać na zakupy. Problem w tym, że „Wyrocznia z Omaha” w ostatnim czasie… przegrywa z rynkiem. Taka opinia zaczęła krążyć w świecie inwestorskim po tym, gdy okazało się, że fundusz Buffetta Berkshire Hathaway przyniósł inwestorom mniejsze zwroty niż indeks S&P 500 (choć można interpretować to także w ten sposób, że Buffett trzyma się z dala od pustej bańki).

Inwestorzy drżą, a w parkiet wsiąka coraz więcej krwi. Trzy najważniejsze indeksy na Wall Street (Dow Jones, Nasdaq i S&P 500) zaliczyły w tym tygodniu spadki o ponad 10-11 procent. Spadki dotknęły firm z wielu branż. Akcje American Airlines spadły o 7,7 proc. Apple, Intel i Exxon Mobile należały do spółek notujących najgorsze wyniki. Traciły także AMD i Nvidia, a więc spółki, które silnie związane są z chińskim przemysłem – to właśnie w Chinach znajdują się fabryki zaopatrujące te firmy w części, podzespoły, a także gotowe produkty. Obecnie wiele z nich po prostu nie pracuje.

Tom Hainlin, globalny strateg inwestycyjny z Ascent Private Capital Management podkreśla, że jeszcze nigdy, w całej swojej inwestycyjnej karierze, nie musiał mierzyć się z zagrożeniem, jakim jest epidemia czy pandemia wirusa. Pokazuje to, że na rynki działają obecnie siły, których nie da się opisać za pomocą analizy technicznej czy nawet fundamentalnej. Efekty koronawirusa i ich wpływ na przemysł i gospodarkę, są obecnie bardzo trudne do przewidzenia. Nawet gdyby znalazła się skuteczna szczepionka czy metoda leczenia COVID-19, skutki epidemii będą odczuwalne jeszcze przez wiele miesięcy – również dla inwestorów.

Ale jest też drugie dno problemu – wirus to świetna wymówka do tego, by usprawiedliwić, dlaczego jest jak jest, pomijając fakt ogólnego rozbisurmanienia rządów, banków centralnych i finansistów z Wall Street. Nie będzie winne to, że by ratować giełdę FED sięgał po dodruk pieniądza czy obniżanie stóp procentowych. Ani to, że dług publiczny i korporacyjny w USA już dawno wymknął się spod kontroli. Winny będzie wyłącznie wirus, co oznacza, że gdy tylko sytuacja zostanie opanowana, FED rozpocznie ratowanie rynku kolejnym transzami taniego pieniądza.

Metale szlachetne

Złoto osiągnęło w poniedziałek lokalne maksimum w amerykańskim dolarze (w wielu innych walutach, w tym w PLN, były to szczyty historyczne) – 1 684 USD jednak w kolejnych dniach cena ustabilizowała się w nieco niższym zakresie – 1 640 USD. Przyczyną tego lekkiego przyhamowania w obliczu tak dużych spadków na Wall Street może być sam fakt, że cena złota w wielu walutach osiągnęła historyczne maksima oraz koronawirus – wielu ludzi korzysta z wysokiej ceny kruszcu, by zaopatrzyć się w gotówkę potrzebną w kryzysowej sytuacji. Sytuacja, którą mogliśmy obserwować w Chinach, a potem we Włoszech, pokazuje, że w wyniku paniki ludzie chcą zaopatrywać się w produkty spożywcze oraz przemysłowe (środki czystości) na wypadek konieczności pozostania w domu przez pewien czas.

Nie oznacza to jednak, że złoto nie ma już fundamentów do wzrostów. Wręcz przeciwnie: działają na nie obecnie dwie przeciwległe siły, których źródłem jest to samo zjawisko. Sytuacja zmienia się obecnie bardzo dynamicznie, a wszystkie długoterminowe skutki epidemii są obecnie trudne do oszacowania. Trudno oczekiwać, aby epidemia koronawirusa przyniosło ożywienie gospodarcze. Będzie to raczej znaczne spowolnienie, a w najgorszym wypadku kryzys.

Fot. Macau Photo Agency on Unsplash