Getback o co chodzi

O co chodzi w aferze GetBack?

Już tylko cud może uratować GetBack oraz pieniądze jego akcjonariuszy i obligatariuszy. Szykuje nam się jeden z największych skandali w historii polskiego rynku kapitałowego. Czy ktoś tu kogoś oszukał? A jeśli tak to kto?

Czytaj także: Zarobki w NBP. Adam Glapiński poprze ustawę o jawności wynagrodzeń, jeśli taka powstanie

GetBack nie jest klasyczną piramidą finansową. To firma windykacyjna, która wybrała bardzo agresywny i ryzykowny model biznesowy.

Firmy windykacyjne skupują przeterminowane długi, które oryginalni wierzyciele spisali już „na straty”. Sprzedawcami w takich transakcjach są głównie banki i firmy telekomunikacyjne. Firmy windykacyjne kupują portfele zobowiązań za ułamek ich wartości, a następnie starają się odzyskać jak najwięcej. Jeśli zapłacą np. 10% wartości, to wszystko co odzyskają ponad 10% stanowi zysk spółki. Mogą jednak nie odzyskać nawet tych 10% i to właśnie, najprawdopodobniej, pogrążyło GetBack.

Na polskim rynku wierzytelności największym podmiotem jest notowany na giełdzie Kruk S.A., a na drugim miejscu plasuje się również giełdowy Best S.A. GetBack planował dołączyć do tego grona. By to zrobić pozyskiwał bardzo agresywnie kapitał, głównie z emisji obligacji, a następnie kupował portfele po bardzo wysokich cenach, by przebić konkurencję. Na przykład Best nie kupił żadnego portfela w I kwartale 2018 r. „W zeszłym roku odeszliśmy od portfeli bankowych, na którym duża konkurencja wywindowała ceny” mówił, cytowany przez serwis obligacje.pl, prezes Bestu, Krzysztof Borusowski.

GetBack płacił dużo za portfele i płacił dużo obligatariuszom. Rentowności obligacji GetBacku były wyższe niż konkurencji.

Czytaj także: Kryzys zaufania na polskim rynku kapitałowym

Rynkowy pupil

To co najbardziej niezwykłe w historii spółki GetBack to fakt, że działała ona na mocno regulowanych i nadzorowanych rynkach giełdowych. To nie działająca w cieniu piramida finansowa, a firma, która miała obowiązek publikować kwartalne raporty. Straty nie są udziałem kilku naiwnych inwestorów indywidualnych, ale czołówki polskich funduszy inwestycyjnych. Nabrać dała się KNF, audytorzy badający sprawozdania i inni wytrawni finansiści.

W lipcu GetBack wszedł na rynek główny Giełdy Papierów Wartościowych (wcześniej byli na rynku obligacji – Catalyst). Był to trzeci największy debiut zeszłego roku (po Play i Dino), a spółka niemal od razu wskoczyła do indeksu mWIG40.

Czytaj także: Ryzyko i oszustwo – gdzie jest granica?

Analitycy gremialnie zalecali kupowanie akcji windykatora, które w IPO były sprzedawane po 18,50 zł, wyznaczając cenę docelową powyżej 30 zł. Jeszcze w listopadzie 2017 r. pozytywne rekomendacje „kupuj” wydały Dom Maklerski mBanku i JP Morgan. Instytucje ratingowe: S&P, Fitch i Eurorating wystawiały obligacjom rating „B” czy „BB”, czyli ryzykowny, ale w granicach rozsądku, z reguły z perspektywą stabilną lub nawet pozytywną.

Akcje GetBack ruszyły w górę i 4 października kosztowały 27,85 zł. Kto odsprzedał je z zyskiem 50%, ten może sobie dzisiaj pogratulować ogromnego wyczucia lub szczęścia. Od tego momentu było tylko gorzej.

Czytaj także: Adam Glapiński: polski system finansowy jest stabilny i bezpieczny

Początek kłopotów

Nikt z doświadczonych inwestorów nie miał wątpliwości, że model biznesowy GetBack jest ryzykowny i podatny na cykle koniunkturalne, ale na początku nic nie zapowiadało katastrofy. Na przełomie roku akcje i obligacje firmy zaczęły tanieć. Podobnie zachowywał się cały sektor windykacyjny i wiązano to z prawdopodobieństwem spowolnienia wzrostu gospodarczego, co pogarsza sytuację dłużników.

Getback Kruk
Notowania akcji GetBack i Kruk SA na GPW, źródło: stooq.pl

2 marca pojawiło się pierwsze poważne ostrzeżenie. GetBack poinformował, że rozpoczął „przegląd opcji strategicznych” i wystąpi o zgodę akcjonariuszy na gigantyczną emisję dodatkowych 70 mln akcji, co stanowiło 70% już istniejącego kapitału. Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy kilkakrotnie przerywano, w końcu jednak w kwietniu uchwalono emisję głosami dużych akcjonariuszy, przy protestach „małych”. W ciągu tygodnia od 1 marca akcje straciły prawie 1/3 wartości.

Czytaj także: Leszek Czarnecki o GetBack: To był bardzo bezpieczny model biznesowy

GetBack co chwilę wypuszczał informacje o negocjacjach z inwestorami oraz pożyczkodawcami, ale nic z tego nie doszło do skutku. Jedynie główny udziałowiec spółki, renomowany fundusz Abris Capital Partners, pożyczył GetBackowi 4 kwietnia 50 mln zł, które miały zostać spłacone w akcjach nowej emisji.

Jednocześnie spółka nieprzerwanie emitowała nowe obligacje, nawet w marcu, gdy sytuacja była bardzo poważna. Te emisje znajdowały nowych nabywców.

9 kwietnia Eurorating potwierdził rating GatBack na poziomie „BB”.

W międzyczasie niepokoić zaczęły się krajowe instytucje finansowe. Quercus TFI zdecydował się na bezprecedensowy na naszym rynku krok: przesunął wszystkie obligacje GetBack z funduszy obligacji do specjalnego wydzielonego funduszu. Tym samym przerzucił ryzyko z klientów TFI na jego udziałowców (wielkie brawa!). 11 kwietnia NN TFI i JP Morgan zmniejszyły swoje udziały w akcjonariacie GetBack odpowiednio do 4,45% i 3,84%,, jednak nie pozbyły się wszystkich akcji.

Czytaj także: Czy Polska zbankrutuje podczas kolejnego kryzysu?

Ostatnia prosta?

16 kwietnia wybuchła bomba. Jeszcze przed rozpoczęciem sesji giełdowej GetBack poinformował o rozmowach z PKO BP i Polskim Funduszem Rozwoju dotyczących dokapitalizowania na kwotę 250 mln zł. Obie instytucje błyskawicznie zdementowały te informacje. Kurs akcji i obligacji runął w dół i giełda zawiesiła ich notowania przynajmniej do opublikowania 30 kwietnia pełnego raportu rocznego spółki. Jednocześnie KNF zgłosiła do prokuratury zawiadomienie w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa. NWZA GetBacku odwołała zarząd spółki i powołała tymczasowy.

Getback 16 kwietnia

Dlaczego zarząd zdecydował się na taki krok? Czy to była desperacja? Na pewno trudno tu mówić o możliwości manipulowania kursem. Oświadczenie wydano niemal dwie godziny przed rozpoczęciem sesji 16 kwietnia. Zostało więc aż nadto czasu na dementi przed wznowieniem notowań. Gdyby była to próba manipulacji, zarząd zapewne poczekałby do godziny 9.00 czy 10.00.

Tego samego dnia Quercus TFI poinformował, że otrzymał tylko 4,5 z 10 mln zł z tytułu obligacji, które zapadły 13 kwietnia, ale zgodził się na przesunięcie reszty spłaty do 18 kwietnia. 19 kwietnia Quercus poinformował, że nie otrzymał pozostałych pieniędzy. Z technicznego punktu widzenia GetBack okazał się niewypłacalny. Dopiero wówczas agencje zaczęły rewidować przyznane wcześniej ratingi.

23 kwietnia spółka nie wypłaciła odsetek od obligacji GB21019.

24 kwietnia KNF poinformowała, że na koniec marca w obrocie były obligacje windykatora warte 2,59 mld zł, z czego aż 0,94 mld wyemitowane w okresie październik 2017 – marzec 2018. Posiadały je 9242 podmioty, w tym 9064 osoby fizyczne.

26 kwietnia wartość niewykupionych w terminie obligacji sięgnęła 88,3 mln zł.

Czytaj także: NIK rozpoczyna kontrolę w NBP

Co dalej?

GetBacku już zapewne nie da się uratować. Pytanie ile mogą uratować akcjonariusze i obligatariusze? Zobaczymy jak będzie wyglądał raport i czy zostanie przestawiony 30 kwietnia.

Niepokojący jest fakt, że taka katastrofa mogła wydarzyć się tak szybko pod okiem instytucji powołanych do zapobiegania takim sytuacjom. Ani agencje ratingowe, ani KNF ani większość instytucji finansowych (z wyjątkiem Quercusa) nie podjęło działań, aż było za późno. Czy ktoś tu nie dopełnił obowiązków? Czy zarząd oszukiwał rynek? Czy audytorzy raportów GetBacku rzetelnie wykonali swoją pracę? Na te pytania odpowiedzi przyniesie dopiero prokuratorskie śledztwo.

Innym wątkiem jest kwestia misselingu. Pojawiają się informacje, na razie niezweryfikowane, jakoby różni doradcy bakowi wciskali klientom obligacje GetBacku oprocentowane na 5-6% jako alternatywę dla lokaty bankowej o takim samym poziomie bezpieczeństwa. Nawet w marcu! Mogły to być oszustwa, a może zwykły brak kompetencji. Banki tną koszty, więc i dla doświadczonych doradców jest coraz mniej miejsca.

Sprawa GetBacku podkopie zaufanie do i tak słabego rynku obligacji korporacyjnych w Polsce. Będzie to największy default w historii Catalyst. Ogromna szkoda, że instytucje nadzorujące nie zadziałały wyprzedzająco. Jeśli wielcy świata finansów nie widzą problemów, jak ma je zobaczyć zwykły inwestor? Konsekwencją będzie, niestety, powrót do lokat na 0,5% w bankach i podcięcie nóg i tak kulawemu polskiemu rynkowi finansowemu.

A inwestorom przypominam o podstawowych zasadach: dywersyfikacji ryzyka oraz „wyższe potencjalne zyski to większe ryzyko”.

Czytaj także: Afera KNF – czy nasze pieniądze są bezpieczne w banku?

Photo by nikko macaspac on Unsplash