fundusze inwestycyjne

Fundusze inwestycyjne – ABC

Wracamy z pracy gdzie w pocie czoła pracujemy na kolejne złotówki. Część udaje nam się odłożyć, zamiast przeznaczyć na natychmiastową konsumpcję lub spłatę zobowiązań. Tylko w co zainwestować, skoro z każdej strony atakują nas najrozmaitsze propozycje? A może powierzyć te pieniądze zawodowcom?

Czym są fundusze inwestycyjne?

To dość stara instytucja, bo jej idea powstała w XVIII w. w Holandii, choć trzeba było jeszcze kolejnego stulecia, by ten pomysł wyszedł poza kraj, w którym się narodził. Jest to forma inwestowania, w której grupa podmiotów (mogą to być osoby fizyczne, osoby prawne lub inne podmioty) powierza pieniądze instytucji, która w ich imieniu inwestuje je na rynku. Oczywiście definicja ta jest bardzo szeroka i obejmuje zróżnicowane formy działalności. Jednak u podstawy leży powierzenie własnych pieniędzy wyspecjalizowanej firmie, która ma je pomnażać w naszym imieniu, wspólnie z pieniędzmi innych inwestorów.

Działalność funduszy inwestycyjnych w Polsce reguluje Ustawa o funduszach inwestycyjnych z 27 maja 2004 r. (oczywiście od tego czasu nowelizowana). Mogą być prowadzone jedynie przez licencjonowane Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych nadzorowane przez Komisję Nadzoru Finansowego, czyli tą samą instytucję, która nadzoruje banki. TFI muszą w tym celu zatrudniać doradców inwestycyjnych (nie mylić z doradcami finansowymi), czyli osoby które po zdaniu trzyetapowego egzaminu otrzymały licencję. Obecnie takich specjalistów jest w Polsce jest ok. 500.

Fundusze inwestycyjne składają się przeważnie z jednostek o określonej wartości, której zmiana jest publikowana w odstępach czasowych określonych w prospekcie emisyjnym. Może to być codziennie, ale może też raz na tydzień czy raz w miesiącu. Wchodząc do funduszu inwestor nabywa określona liczbę jednostek, których wartość może się zmieniać. Wychodząc dokonuje sprzedaży jednostek, a różnica między ceną zakupu i sprzedaży stanowi jego zysk, pomniejszony o opłaty i podatki, do których przejdziemy za chwilę.

Podstawowy podział funduszów to fundusze otwarte i zamknięte. W funduszach zamkniętych jednostki, nazywane certyfikatami uczestnictwa, kreowane są podczas tworzenia funduszu. Dochodzi wówczas do emisji w ofercie publicznej (podobnie jak na rynku akcyjnym) i inwestorzy mogą się zapisywać na certyfikaty. Liczba certyfikatów nie zmienia się, chyba że nastąpią kolejne emisje, ale uczestnicy często mogą nimi handlować. Najczęściej w funduszach zamkniętych mamy do czynienia z wysokim progiem wejścia, co sprawia, że to opcja dla doświadczonych inwestorów. Zdarza się również, że certyfikaty oferuje się zamkniętemu gronu inwestorów i są one niezbywalne do czasu rozwiązania funduszu po upływie z góry określonego czasu.

Przeciętny inwestor spotyka się najczęściej z funduszem otwartym. Można do niego przystąpić w każdej chwili, a próg wejścia jest stosunkowo niski. Kupuje się jednostki uczestnictwa po określonym kursie. Wpłaca się pewną kwotę, więc można nabyć ułamek jednostki aż do czterech miejsc po przecinku. Następuje wówczas kreacja jednostek, co oznacza, że specjalnie dla tego inwestora tworzone są nowe jednostki funduszu. W każdej chwili można zażądać umorzenia jednostek, co znaczy że jednostka jest likwidowana, a inwestor dostaje pieniądze w ilości wynikającej z bieżącego kursu.

W co inwestują fundusze inwestycyjne?

Można by napisać, że we wszystko, a właściwie we wszystko co może przynieść zysk. W Polsce spotkamy jednak cztery główne typy funduszy:

  1. Fundusze rynku pieniężnego – inwestują głównie w krótkoterminowe instrumenty dłużne. Pod tą mądrą nazwą kryją się po prostu lokaty i krótkoterminowe bony skarbowe
  2. Fundusze obligacji – jak sama nazwa wskazuje, inwestują głownie we wszelkiego rodzaju obligacje
  3. Fundusze akcji – inwestują głównie w akcje spółek giełdowych
  4. Fundusze mieszane (czasem nazywane funduszami stabilnego wzrostu) – są mieszanką trzech opisanych wyżej funduszy w różnych proporcjach. Teoretycznie ograniczają ryzyko dywersyfikując inwestycje
  5. ETF – stosunkowo nowa w naszym kraju forma inwestowania. Są to fundusze (tak otwarte jak zamknięte), których jedynym zadaniem jest naśladowanie jakiegoś indeksu (np. giełdowego) lub kursu (np. surowca).

Oczywiście w ramach każdego z tych typów znajdziemy mnóstwo odcieni. Poszczególne fundusze mogą inwestować tylko w aktywa na określonym obszarze, w określonej walucie, akcje określonych branż lub firmy określonej wartości.

Jakie są zalety funduszy inwestycyjnych?

Przede wszystkim powierzamy pieniądze fachowcowi z najwyższej półki, który teoretycznie powinien znać się na tym lepiej niż my. Nie musimy być na bieżąco z notowaniami spółek, przeglądać oprocentowania lokat czy roztrząsać nowych emisji obligacji. Wszystko to będzie za nas robił zarządzający funduszem.

Taka forma inwestowania teoretycznie umożliwia dość łatwe dywersyfikowanie portfela, bo wystarczy podzielić środki na kilka różnych funduszy. Daje to również możliwość inwestowania w aktywa, których samodzielnie inwestor nie jest w stanie kupić, jednak fundusz dysponujący środkami od tysięcy czy nawet milionów inwestorów ma znacznie większe możliwości.

Niektóre fundusze oferują możliwość inwestowania w aktywa, których wycena wymaga ogromnej, bardzo specjalistycznej wiedzy. Są wśród nich inwestujące w dzieła sztuki, markowe alkohole czy startupy.

Ryzyko funduszy inwestycyjnych

Pamiętajcie, nie ma zysku bez ryzyka. Każde inwestowanie wiąże się z możliwością straty, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, jest oszustem. Oczywiście są inwestycje bardziej i mniej ryzykowne, a generalna zasada mówi, że im większe potencjalne zyski, tym większe ryzyko. Nie inaczej jest z funduszami inwestycyjnymi.

Teoretycznie wydawałoby się, że ryzyko inwestowania w fundusz jest takie samo jak inwestowania w instrument, w którym fundusz lokuje pieniądze klientów. Nie do końca. Po pierwsze trzeba pamiętać, że istnieje niewielkie, ale realne ryzyko niewypłacalności TFI, czyli podmiotu emitującego certyfikaty i jednostki uczestnictwa. Do tego to klient, a nie fundusz ponosi pełne ryzyko wahań aktywów rynkowych. Innymi słowy jeśli nastąpią spadki na giełdzie, to w zdecydowanej większości przypadków straty ponoszą jedynie klienci.

Po drugie aktywa, w które zainwestował fundusz, mogą rosnąć, ale klient i tak traci. Jak to możliwe? Ze względu na opłaty. W Polsce spotykamy dwa rodzaje opłat na rzecz TFI: opłatę manipulacyjną, czyli po prostu za nabycie i umorzenie jednostki oraz opłatę za zarządzanie, czyli stały koszt ponoszony na rzecz zarządzającego. O ile tą pierwszą przy odrobinie wysiłku można ominąć, nabywając jednostki bez udziału pośredników, o tyle druga jest nie do uniknięcia, a niestety opłaty w polskich funduszach należą do najwyższych w Europie.

Policzmy. Jeśli wpłacamy 1000 PLN na rok do funduszu, który pobiera 2% opłaty manipulacyjnej przy wejściu (załóżmy że odpuści nam przy wyjściu) oraz 4% opłaty rocznej za zarządzanie (obie liczby wzięte z konkretnego przykładu) to fundusz musi osiągnąć 6,3% zysku na aktywach, by inwestor wyszedł na zero (w przybliżeniu). W przykładzie zostały użyte wysokie opłaty i, jak wspominałem, opłatę manipulacyjną można obejść, ale widać, że fundusze mogą zachowywać się gorzej niż rynek.

Opłatę manipulacyjną łatwo zauważyć. Po prostu wpłacamy 1 000 PLN, a inwestowane jest jedynie 980. Opłatę za zarządzanie trudno dostrzec, bowiem publikowane wartości jednostek uczestnictwa lub certyfikatów zawierają już potrąconą opłatę za zarządzanie. Ma ona jednak niebagatelny wpływ na końcowy wynik inwestycyjny. W 2003 r. uruchomiono w funduszu ING Akcji jednostkę E (przeznaczoną dla programów emerytalnych), w ramach której opłata za zarządzanie wynosi 1,5% w skali roku. Do października 2014 wygenerowała ona łączną stopę zwrotu w wysokości 137,01%. Tymczasem jednostka A tego samego funduszu (nabywana przez większość klientów) o opłacie za zarządzanie 3,5% w skali roku wygenerowała stopę zwrotu 82,12%. W portfelu były te same akcje, różnica jedynie w opłacie za zarządzanie (dane za blogiem Marcina Iwucia, maciniwuc.com).

To jednak nie wszystko. Jeśli po tych wszystkich opłatach wypłacimy jakikolwiek zysk, od razu dobierze się do niego Fiskus z 19% podatkiem Belki. Można go odłożyć w czasie korzystając z funduszy parasolowych, czyli przenosić pieniądze między różnymi subfunduszami (akcji, obligacji, etc.) w ramach jednego funduszu, ale co się odwlecze to nie uciecze.

Kolejna pułapka, w jaką możemy wpaść, to dobór funduszu. Pamiętajcie, wszystkie wyniki, którymi mamią was doradcy finansowi (nie ci zarządzający, tylko ci sprzedający nam produkty finansowe) to tylko i wyłącznie wyniki historyczne nie dające absolutnie żadnej gwarancji na ich powtórzenie. Oczywiście są one istotne, bo pokazują jakie wyniki wcześniej osiągał dany fundusz, ale mogą być też mylące, zwłaszcza jeśli niedawno zmienił się zarządzający. W podobną pułapkę wielu Polaków wpadło w latach 2007-2008 gdy masowo kupowali jednostki uczestnictwa dynamicznie rosnących funduszy akcji małych i średnich spółek, by po krachu na giełdzie wyjść w 2009 r. z potężnymi startami lub mozolnie je odrabiać przez kolejne lata (WIG wciąż jeszcze nie wrócił do tych rekordowych poziomów).

Dlatego należy starannie przeanalizować określone w prospekcie emisyjnym strategie inwestycyjne danego funduszu. Dowiecie się tam w jakiej walucie przechowywane są aktywa (uwaga na fundusze w euro i dolarach, bierzecie wówczas na siebie jeszcze ryzyko kursowe!), jak są inwestowane i jak wygląda modelowy portfel. Pamiętajcie, żeby nie inwestować w coś, czego nie rozumiecie. Jeśli fundusz „oparty na złocie” inwestuje w dziwne certyfikaty, lepiej po prostu kupić złoto fizyczne.

Ostatnim ryzykiem, widocznym w funduszach otwartych, zwłaszcza funduszach akcji, to zjawisko owczego pędu klientów. Zarządzający ma tam ograniczone pole manewru. Jeśli klienci non stop wpłacają nowe pieniądze, to choćby zarządzający uważał akcje za przewartościowane, i tak musi je kupować. To samo kiedy klienci w panice wycofują pieniądze po spadkach. Wówczas zarządzający musi się pozbywać akcji, choć może wolałby kupować.

Czy warto inwestować w funduszach? Na to jak zwykle musicie odpowiedzieć sobie sami, bo nikt nie zadba o Twoje pieniądze lepiej niż Ty.

Fot. Tax Credits, Flickr.com, CC BY 2.0