Flash crash – czy mamy się czego bać?

Pierwotne założenia giełdy były stosunkowo koszerne: umożliwić ludziom, którzy robili biznes, uzyskanie funduszy na rozwój, od ludzi, którzy mieli kapitał i chcieli go pomnożyć. Rzecz w tym, że czasem bardzo łatwo przekroczyć granicę pomiędzy koszerną chęcią zysku a chciwością. A gdy jeszcze w pobliżu znajdzie się pierwiastek lekkomyślności czy głupoty, pojawiają się myśli w rodzaju: hej, a może zaczęlibyśmy sprzedawać opcje na Bitcoin?

Ekonomiczna historia świata poprzeplatana jest takimi właśnie przypadkami geniuszu oraz załamaniami, kryzysami, katastrofami i aferami. W pewnym sensie to jednak ci odważni, kreatywni ludzie, napędzają rozwój. I musimy zaakceptować te… „wypadki przy pracy”. Jednym z takich wypadków jest właśnie tzw. „flash crash”. Czym jest? Jak do niego dochodzi? Jak mu przeciwdziałać? Chyba niestety musimy zacząć od początku… Albo przynajmniej od…

Rok 2009

Nie można mówić o „flash crashu”, pomijając zagadnienie, jakim jest handel błyskawiczny czy HFT (ang. High Frequency Trading – handel wysokich częstotliwości). HFT to technika inwestowania, polegająca niejako na oddaniu władzy maszynom. Superszybkie komputery, połączone superszybkimi łączami bezpośrednio z serwerami giełd, wyposażone w skomplikowane algorytmy, pisane przez cudowne dzieci – geniuszów w t-shirtach, mieszkających gdzieś w Azji.

W HFT liczy się każda milisekunda i każdy cent. Jeżeli inwestor A chce kupić 1000 akcji firmy X, to algorytm HFT może kupić te akcje szybciej i sprzedać je inwestorowi A o 1 centa drożej. Zysk wyniesie zaledwie 10 dolarów, ale jeżeli takich transakcji w ciągu dnia wykona się kilka tysięcy, zyski idą w miliony dolarów.

Czy to legalne? Jak najbardziej, ponieważ nikt jeszcze tego nie zabronił. Szacuje się, że w 2009 roku algorytmy wykonywały 70% transakcji na amerykańskich giełdach. Później odsetek ten spadł do 50%, m.in. właśnie przez „flash crash”. Jednak zyski z HFT, które można generować nawet przy totalnej flaucie, dają giełdom tyle korzyści, że są one skłonne nagradzać HFT za „zapewnienie płynności”. Niektóre transakcje HFT nie przynoszą żadnego zysku – kupno i sprzedaż po tej samej cenie, następuje w odstępie kilku milisekund. Ich celem jest wyrobienie wolumenu sprzedaży i wyciągnięcie z giełdy zwrotu prowizji (mówimy o milionach dolarów!).

Czytaj także: GetBack – oszustwo czy biznesowy niewypał?

2010

6 maja, godzina 14:32. Na indeksach S&P500, Dow Jones Industrial Average i Nasdaq Composite, następuje gwałtowne załamanie. Wszystko trwa ok. 36 minut, po czym indeksy zaczynają wracać do swoich pierwotnych wartości. Wydarzenie to przeszło do historii właśnie jako „flash crash”, „crash of 2:45” oraz „flash crash 2010” (w pewnym momencie konieczne stało się dodanie roku do nazwy) i ciężko było doszukać się jakichkolwiek fundamentalnych przesłanek, mogących wyjaśnić jego przyczyny.

W drodze dochodzenia, Komisja Papierów Wartościowych i Giełd ustaliła, że przyczyną krachu był algorytm używany przez jeden z funduszy inwestycyjnych, który wydał zlecenie sprzedaży 75 tys. kontraktów E-Mini S&P500, wartych ok. 4,1 miliarda dolarów. Gdy notowania indeksów zaczęły spadać, zadziałały „stop lossy”, czyli automatycznie zlecenia sprzedaży, których celem jest ograniczenie strat. Efekt był mniej więcej taki, jakby ktoś gasił ognisko benzyną, ponieważ kolejne zlecenia sprzedaży tylko wbijały indeksy w coraz głębszą zapaść.

Jeżeli oglądaliście film „Zakładnik z Wall Street”, to na pewno brzmi to wszystko znajomo, prawda? Tam także pojawił się dziwny krach, za który odpowiedzialny miał być algorytm. Jednak pani od PR, chcąc dociec prawdy, dodzwoniła się do Hong-Kongu czy Tajwanu, gdzie w dusznym apartamencie, młody Azjata palił coś podejrzanego przed telewizorem. Był to analityk odpowiedzialny za stworzenie algorytmu i twierdził, że algorytm nie ma prawa popełnić błędu, i że musiał w tym maczać palce jakiś czynnik ludzki. Analityk nie chciał powiedzieć wprost, że CEO firmy wyprowadził kasę, ale w końcu i tak dowiedzieliśmy się, że tak właśnie było.

Czy w przypadku „flash crashu 2010” też zadziałał czynnik ludzki, który zaburzył działanie perfekcyjnych algorytmów? Według FBI tak. 21 kwietnia 2015 aresztowano tradera z londyńskiego City (właściwie to handlował ze swojej sypialni na przedmieściach Londynu – ot nowoczesność!) – Navindera Singha Sarao, któremu postawiono 22 zarzuty m.in. o oszustwo i manipulowanie rynkiem giełdowym. Groziło mu łącznie 380 lat pozbawienia wolności. W dniu 6 maja 2010 roku, w godzinach 11:17-13:40 czasu brytyjskiego, Sarao miał wywierać silną presję spadkową na E-Mini, poprzez wypuszczanie zleceń kupna i szybkie ich anulowanie (w odstępach milisekundowych). Jak później tłumaczył – jest człowiekiem, który bardzo szybko zmienia zdanie. Ta cecha charakteru pozwoliła mu zarobić 40 milionów dolarów. Sarao przyznał się do części zarzutów i ostatecznie stracił większość pieniędzy, ale do więzienia nie poszedł.

Czy sprawa została wyjaśniona? Czy pełna odpowiedzialność za „flash crash” spoczywa na niezdecydowanym traderze z Londynu? Trudno powiedzieć.

Tweet flash crash 2013

Zupełnie innym, choć równie ciekawym przypadkiem, jest flash crash z 2013 roku, znany także jako „tweet flash crash”. Dlaczego tweet? Bo jego początek wziął się od wpisu w popularnym serwisie mikroblogowym twitter.com. 23 kwietnia 2013 roku, twitterowe konto agencji Associated Press zostało zhackowane. Pojawiła się informacja o wybuchu bomby w Białym Domu, w wyniku czego ranny miał zostać Prezydent Stanów Zjednoczonych – wówczas jeszcze Barack Obama.

Twitter, który w Polsce nie jest aż tak bardzo popularny, w USA stanowi bardzo ważne medium, które… uwzględniane jest przez algorytmy giełdowe. Setki tysięcy tweetów poddawanych jest analizie. Pojawianie się pewnych fraz kluczowych, hashtagów czy nazw spółek giełdowych, decyduje o ruchach – zapewne także – algorytmów HFT. Nie trudno więc wyobrazić sobie, jaką burzę wywołała informacja o zamachu terrorystycznym w Białym Domu, podana na oficjalnym koncie Associated Press. Znów polecały Dow Jones Industrial Average i S&P500.

Podobna sytuacja miała miejsce w czerwcu 2017 roku, ale tym razem bohaterem był Vitalik Buterin – twórca kryptowaluty Ethereum. To był w ogóle kiepski tydzień dla Eteru, bo 21 czerwca zanotował gigantyczny flashcrash (z 320 dolarów do 10 centów), a kilka dni później, w sieci pojawiły się doniesienia o śmierci Buterina, co wywołało kolejny, nieco mniejszy już krach. Zwłaszcza, że Buterin szybko i osobiście zdementował pogłoskę.

Flash crash na srebrze

W większości przypadków, anomalie dotyczą indeksów giełdowych, walut (funt brytyjski, październik 2016) czy kryptowalut – a zatem rzeczy, które fani metali szlachetnych uznają za niewiarygodne, chwiejne i ryzykowne. Jednak w lipcu 2017 roku, doświadczyliśmy „flash crashu” na srebrze. I to już mógłby być powód do niepokoju! Mógłby, dla kogoś, kto kupuje srebro na papierze.

Srebro, podobnie zresztą jak złoto, są towarami notowanymi na giełdzie, w tym na giełdzie terminowej Comex, gdzie handluje się papierem. Istnieje również cała masa instrumentów, które w mniejszym lub większym stopniu bazują na metalach, ale z fizycznym kruszcem mają wspólnego już nieco mniej. Tworzy to patologiczną (z punktu widzenia fanów fizycznych metali) sytuację, w której goście z Nowego Jorku, wymieniający się między sobą makulaturą, wpływają na ceny prawilnego, fizycznego metalu!

Tak, to prawda, że na srebrze pojawił się „flash crash”. Jednak zasadnicza różnica jest taka, że na srebrnych filharmonikach nie da się ustawić „stop lossu”. Jeżeli ktoś stracił pieniądze na srebrnym „flash crashu”, to właśnie cwaniaczki z Comexu, którzy nigdy w życiu srebra nie trzymali w dłoni. Jeśli ktoś wierzy w „solid” i trzyma fizyczny metal, nie doświadczył nawet negatywnych skutków „flash crashu”. Być może nawet nie widział, że coś takiego miało miejsce, bo przecież ktoś taki nie musi ślęczeć z głową w notowaniach i nie otrzymuje na komórkę alertów.

Konkluzja

„Flash crash” to zjawisko towarzyszące rozwojowi technologicznemu, pojawiające się wszędzie tam, gdzie dzieją się jakieś szemrane rzeczy – tajemnicze algorytmy, Bitcoiny, programiści z Azji itp. Oczywiście rozwój ten nieodłącznie związany jest z funkcjonowaniem całego świata, a więc „flash crash” jest w stanie wpłynąć na otaczającą nas rzeczywistość nawet wówczas, gdy trzymamy się z dala od czarnej magii cyfrowych czarowników. „Flash crash” na srebrze – choć nie miał on daleko idących konsekwencji – jest przykładem na to, że w dzisiejszych czasach już nikt nie może się czuć bezpieczny. Jak pisałem na wstępie, postęp wymaga zaakceptowania pewnej ilości „wypadków przy pracy”. Postępu nie da się zatrzymać. Stety albo niestety – zdecydujcie sami.

fot. Artheos, pixabay.com, CC0