Dedolaryzacja

Czy dedolaryzacja w najbliższych latach jest realna?

Od dekad Stany Zjednoczone korzystają z dominującej pozycji swojej waluty w światowym systemie finansowym, by eksportować za granicę swój rosnący deficyt i kontrolować światowy przepływ kapitału. Jednak w miarę spadku realnej siły USA, pojawiają się kolejne inicjatywy zmierzające do detronizacji dolara.

Czytaj także: Ludowy Bank Chin kupił złoto po raz pierwszy od dwóch lat

Jeszcze w 1985 r. USA odpowiadało za ponad 35% światowego PKB (za Bankiem Światowym). Innymi słowy jedna trzecia całej światowej produkcji dóbr i usług odbywała się w Stanach Zjednoczonych. Jednak przełom wieków to nieprzerwany spadek znaczenia amerykańskiej gospodarki. Wciąż pozostaje ona największa gospodarką na świecie w liczbach bezwzględnych jednak jeśli weźmiemy pod uwagę siłę nabywczą pieniądza (PPP), okazuje się, że Amerykanów przegoniła nie tylko Unia Europejska, ale przede wszystkim Chiny. Obecnie USA odpowiadają za ok. 22% światowego PKB, a największy wpływ ma na to chiński cud gospodarczy.

Mało kto spodziewa się, by Amerykanie byli w stanie ocalić światową hegemonię gospodarczą. Jednak wciąż pozostał im jeden potężny atut – dolar. Choć dziś łatwiej handlować walutami niż kiedykolwiek w historii, dolar wciąż pozostaje jedyną walutą na świecie wymienialną na niemal każdą inną walutę. Za złotówki raczej nie kupimy afgani. Za dolary jak najbardziej. W efekcie większość światowego handlu rozliczana jest w dolarach, w tej walucie prowadzone są też rozliczenia na najważniejszych towarach.

Czytaj także: Chińczycy są w stanie zatopić Stany Zjednoczone

Skąd się wzięła siła dolara?

Mówiąc najkrócej – z amerykańskiej potęgi gospodarczej i politycznej. Jednak w rzeczywistości był to przemyślany proces.

Zaczęło się po drugiej wojnie światowej. Choć oficjalnie wojnę wygrali alianci, to jednak faktycznych zwycięzców było dwóch – USA i ZSRR. I to te dwa supermocarstwa rozdawały karty w powojennym świecie. Gospodarczy ład świata zachodniego ustalono na konferencji w Bretton Woods w lipcu 1944 r., gdy działa wciąż grzmiały na polach bitew w Polsce, Włoszech i Francji.

Przed wojną świat handlował ze sobą w blokach walutowych. Na przykład dawne Imperium Brytyjskie używało funta, a kolonie francuskie franka. Przepływ kapitału między tymi blokami był niezmiernie utrudniony. System Breton Woods miał zliberalizować handel i usprawnić wymianę międzynarodową. Rządzący ustalili, że dolar oparty na złocie (1 oz Au = 35$) stanie się podstawą systemu walutowego. Wszystkie pozostałe waluty miały być wymieniane na dolara. Stabilność systemu gwarantował Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Co więcej, Amerykanie zadbali o bardzo ścisłe powiązanie Europy Zachodniej z własną gospodarką poprzez Plan Marshalla.

Na początku lat 70-tych XX wieku załamał się system z Breton Woods, a świat przeszedł na system płynnych kursów wymiany. To mogło podważyć hegemonię dolara. Jednak amerykanie wciąż pozostawali największym mocarstwem handlowym świata oraz największym importerem. Jako największy klient Arabii Saudyjskiej, wymusili na tym pustynnym królestwie rozliczanie i kwotowanie handlu ropą wyłącznie w dolarze.

W efekcie dolary zaczęły wypływać szeroką strugą z USA. Amerykanie nie musieli już gwarantować wymiany dolara na złoto, więc drukowali i po dziś dzień drukują „zielonego” bez opamiętania. Jak to możliwe, że nie wywołali tym inflacji?

Rozliczanie handlu międzynarodowego wymaga dolarów. Te dolary trzeba skądś pozyskać. Jako jedyne pierwotne źródło waluty, Amerykanie korzystają z przywilejów monopolisty. Mogą utrzymywać wysoki deficyt budżetowy i na rachunku obrotów bieżących, bo emitują obligacje. Świat kupuje każdą ilość obligacji amerykańskich z dwóch powodów. Po pierwsze, by zabezpieczyć swoje rezerwy najważniejszą walutą świata, a po drugie by ulokować gdzieś pozyskane z handlu dolary. Nie przypadkiem największymi zagranicznymi wierzycielami Stanów Zjednoczonych są Chiny (21% zagranicznego zadłużenia, 10% całości), Japonia i kraje OPEC.

W efekcie cały świat finansuje amerykańską konsumpcję, wojny i kryzysy finansowe. Departament Skarbu nie musi racjonalizować wydatków, bo w razie czego zawsze na pniu sprzeda kolejną partię długu.

Czy opłaca się zmienić system?

Mogłoby się wydawać, że rosnąca potęga Chin i spadek znaczenia USA doprowadzi do upadku roli dolara, czyli tytułowej dedolaryzacji światowej gospodarki. Jednak to nie takie proste, właśnie ze względu na rezerwy.

Jak już wspomniałem największym wierzycielem Amerykanów są Chińczycy. Skład chińskich rezerw walutowych to tajemnica państwowa, ale jak szacuje „Financial Times”, w dolarach trzymają około dwie trzecie rezerw szacowanych na ok. 3 bln dolarów (dla porównania – Polska ma ok. 110 mld dol.), czyli ok. 2 bln dolarów. W praktyce więc Chińczycy pożyczają Amerykanom, by ci kupowali ich towary.

Czy to dużo? Z jednej strony to 2 bln to niespełna połowa wydatków budżetowych w USA zaplanowanych na 2019 r. Z drugiej strony Chińczycy, gwałtownie wyprzedając obligacje, mogliby potężnie zachwiać kursem waluty oprocentowaniem długu i w efekcie amerykańską gospodarką.
Pytanie tylko, czy im się to opłaca. Przecież w ten sposób sami zniszczyliby własne rezerwy walutowe, ich eksport zostałby momentalnie zduszony, a państwo popadło w potężny kryzys. W 2012 r. Departament Obrony USA ocenił, że wszelkie podobny manewr zaszkodzi bardziej Chinom niż Stanom Zjednoczonym.

To samo, choć w mniejszym stopniu dotyczy innych krajów. Szacuje się, że ok 1/3 rezerw walutowych na świecie przechowywana jest w dolarach. Stąd mało komu zależy na gwałtownym spadku wartości amerykańskiej waluty, która utrzymywana jest na w miarę stabilnym poziomie przez ciągłe zakupy amerykańskiego długu. Czy jest wyjście z tego zaklętego kręgu?

Działania przeciwko dolarowi

Po 1989 r. świat z dwubiegunowego stał się jednobiegunowy. Amerykanie niepodzielnie dominowali, ale po trzech dekadach ta epoka się kończy. Wracamy do świata dwubiegunowego, gdzie jednym biegunem jest Waszyngton, a drugim Pekin. Nic dziwnego, że Chińczycy próbują wzmocnić międzynarodową rolę yuana (renminbi) kosztem dolara.

Chińczycy, jak zwykle, są cierpliwi i obliczają działania długoterminowo. Trudno inaczej interpretować ich konsekwentne zakupy złota. Nie wiemy ile złota spoczywa w chińskich skarbcach, ale World Gold Council szacuje, że w ciągu ostatniej dekady rezerwy te wzrosły z ok. 600 ton na ok. 1800 ton, a więc trzykrotnie. Na dzień pisania tego artykułu ich wartość to ok. 71 mld dolarów, a więc zaledwie ok. 3,5% wartości rezerw dolarowych w posiadaniu Pekinu. Jednak na dłuższą metę to złoto może być czynnikiem chroniącym rezerwy Chin w razie decyzji o odejściu od dolara.

Jeśli założymy, że Chińczycy będą podwajali swoje rezerwy złota co dekadę, utrzymają rezerwy dolarowe na niezmienionym poziomie, a kurs złota pozostanie na dzisiejszych poziomach, to za pięć dekad wartość rezerw złota przekroczy wartość rezerw dolara. Dla Europejczyków niewyobrażalnie długi czas, ale w kulturze chińskiej „długi termin” oznacza coś zupełnie innego.

Warto jednak zwrócić uwagę, że powyższe założenia opierają się na szacunkach dotyczących tajnych danych. Są też szacunki (np. Casey Research), które mówią, że zaledwie ok. 1/3 rezerw walutowych Chin to dolary. Niektórzy analitycy są skłonni do dużo wyższych szacunków dotyczących chińskich rezerw złota, nawet 2-3 razy wyższych. To diametralnie zmieniałoby obraz sytuacji.

Nie tylko Chińczykom zależy na zmianach. Także tradycyjny rywal USA – Rosja, intensywnie działa na rzecz zmiany dolarowej rzeczywistości. Co więcej unilateralna polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych sprawia, że coraz więcej państw szuka alternatywy.

Chodzi tu zwłaszcza o sankcje nakładane bez porozumienia z zagranicznymi państwami i coraz mniejszą przewidywalność USA w tych kwestiach.

Jednym z pól rywalizacji staje się system międzynarodowych rozliczeń międzybankowych SWIFT, teoretycznie neutralny, a praktyce blokujący dostęp krajom, na które USA nakłada sankcje, ostatnio Iranowi. W sierpniu 2018 Niemcy i Rosjanie poinformowali o pracach nad alternatywnym systemem, choć na razie nie znamy szczegółów i nie wiemy czy coś wyjdzie z tych planów.

Kolejnym krokiem jest systematyczne podważanie roli dolara w rozliczeniach międzynarodowych. Chińczycy poprawiają płynność yuana, oferując bankom centralnym innych krajów linie swapowe. W obszarze wpływów chińskich, głównie w Azji i Afryce, coraz częściej rozliczenia odbywają się w yuanie. Także ok. 15% handlu między Chinami i Rosją denominowane jest w walucie Chin (wg „The Economist”).

W tej sytuacji kluczowa jest rola Arabii Saudyjskiej. Amerykanie nie kupują już tyle saudyjskiej ropy co dwie dekady temu. Rewolucja łupkowa spowodowała spadek importu ropy do USA i zepchnęła Amerykanów z pozycji największego importera saudyjskiej ropy. Saudyjczycy szukają nowych rynków zbytu, głownie w rosnących dynamicznie Chinach.

Chińczycy na pewno będą naciskali na Saudyjczyków, by ci przeszli w handlu z nimi na yuany, ale to nie będzie takie proste. USA raz po raz daje dowody, że traktuje dyktaturę Saudów jako najważniejszego sojusznika w rejonie. W eksporcie najnowocześniejszej broni nie przeszkadza im ewidentne łamanie praw człowieka czy nawet morderstwo dziennikarza w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule. Konsekwentnie grają przeciwko Iranowi, największemu konkurentowi Arabii w rejonie i na rynku ropy.

Walka o dedolaryzację już się zaczęła, z czego wszyscy najważniejsi uczestnicy rynku zdają sobie sprawę. Póki co pozycja dolara może być podgryzana, ale przypomina to wieloryba podgryzanego przez małe rybki. Jednak rybki rosną, a gdy zbierze się ich wystarczająco dużo, nawet wieloryb może nie wytrzymać. To tylko kwestia cierpliwości, a akurat tej cnoty Chińczykom nie brakuje.

fot. Tax Credits, flickr.comCC BY 2.0