cena złota w pln

Cena złota w PLN najwyższa w historii. Czy to już koniec wzrostów?

Po kryzysie z 2008 roku cena złota w PLN dotarła do szczytowego poziomu 5 702,53 zł w 2011. W czwartek cena osiągnęła 5 825,60 zł, wyznaczając tym samym historyczny rekord dla ceny złota w naszej walucie. Czy jednak oznacza to, że osiągnęliśmy szczyt i jedynym możliwym kierunkiem jest dół?

Nie.

Oto powody:

1. Cena złota w złotówce nie jest istotna dla światowych wycen złota

Wysoka cena złota w polskiej walucie nie wpływa w żaden sposób na wycenę złota w dolarze amerykańskim, w którym jest kwotowana na giełdach towarowych, praktycznie na całym świecie. Cena złota bije rekordy także w indyjskiej rupii, w chińskim juanie, w tureckiej lirze, irańskim rialu, a także – oczywiście – w wenezuelskim boliwarze. To nie ma aż takiego znaczenia. W dolarze wciąż jest daleka od maksimów.

Cena złota w największym stopniu powiązana jest z dolarem amerykańskim. A ten jest dziś najmocniejszy od półtorej dekady. Co z kolei oznacza, że w połączeniu z obniżaniem stóp procentowych przez amerykański FED powinniśmy raczej oczekiwać osłabiania się dolara i dalszych wzrostów ceny złota.

2. Jeszcze nie ma kryzysu

Wzrasta intensywność negatywnych impulsów, wzbudzających niepokój u posiadaczy kapitału. Inwestorzy czują to doskonale i zaczynają przesuwać swoje pieniądze z instrumentów bardziej ryzykownych i zyskownych (np. akcje) na instrumenty bardziej bezpieczne (tzw. bezpieczne przystanie), takie jak obligacje skarbowe, dolar, jen, frank szwajcarski czy złoto. Widać bardzo wyraźne sygnały pogarszającej się koniunktury, ale… Tak naprawdę nic takiego jeszcze się nie wydarzyło.

Czy istnieje zatem cień szansy, że się nie wydarzy? Że światowa gospodarka zaliczy „miękkie lądowanie”? Tego zapewne chcą rządy i banki centralne, które przystępują do obniżania stóp procentowych. Jeżeli jednak prześledzimy ostatnie dwie dekady historii amerykańskich stóp procentowych i kryzysów, zauważymy pewną prawidłowość: stopy procentowe pomału wędrują w górę, w pewnym momencie zatrzymują się i zaczynają być obniżane. A później jest kryzys (jeżeli spojrzymy na poniższy wykres, znajdujemy się mniej więcej na takim samym etapie, jak w 2006).

Rola banków centralnych jest niezwykle trudna. Muszą one znaleźć taki poziom stóp procentowych, który pozwoli „miękko wylądować” gospodarce. Zbyt gwałtowne lub zbyt powolne obniżanie stóp procentowych spowoduje albo dalsze pompowanie baniek spekulacyjnych albo krach. To jak operacja na otwartym sercu, tyle że nad chirurgiem stoi Donald Trump i wrzeszczy: „Dlaczego nic nie robicie? Jesteście bezużyteczni!”. Powodzenia. Może tym razem się uda.

3. Zbyt wiele punktów zapalnych

W 2001 roku pękła giełdowa bańka akcji spółek internetowych. W 2007 roku pękła bańka na nieruchomościach oraz bańka kredytowa, a rok później upadł jeden z największych na świecie banków inwestycyjnych (liczne inne były ratowane pieniędzmi podatników).

Dziś mamy bańkę spółek technologicznych na amerykańskiej giełdzie (a być może w ogóle bańkę na akcjach), bańkę zadłużenia czy bańkę na nieruchomościach. Jakiś czas temu spopularyzował się termin „bańka wszystkiego”.

Dodatkowo mamy wojnę handlową, która sukcesywnie doprowadza do obniżenia światowego PKB. Mamy także Borisa Johnsona, który wyprowadzi Wielką Brytanię z Unii 31 października z umową czy bez. Mamy potencjalny konflikt zbrojny w Zatoce Perskiej oraz jeszcze kilka innych mniejszych lub większych problemów.

Gdyby porównać dzisiejsze czasy do ostatniego kryzysu, to znajdujemy się w momencie, w którym Alan Greenspan maniakalnie przekonywał wszystkich (również mniej więcej 2006 r.), że nie ma bańki na nieruchomościach.

Bardzo wiele rzeczy może pójść nie tak, a jedynym argumentem za stabilizacją, jest to, że być może uda się wylądować miękko, o ile politykom i bankierom uda się dojść do porozumienia.

fot. Sprott Money, flickr.comCC BY 2.0